FELIETON PIOTRA KASZUWARY
Polacy powinni bać się wojny, tak samo, jak wojny powinien bać się każdy inny człowiek. To arcyludzkie – chciałoby się czasem rzec – doświadczenie, nie jest niczym przyjemnym.
Ona jest bliżej
Pamiętam, kiedy na początku pełnoskalowej wojny pojechałem na granicę polsko-ukraińską. Nie raz płakałem widząc koczowiska przerażonych matek z dziećmi. 6 marca byłem we Lwowie. Później dalej, podczas bitwy o Kijów. Bombardowań w Buczy i Irpieniu słuchałem zza mostu. Barwinkowe odwiedzałem 9 maja, w kacapski Dzień Zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Rosjanie chcieli ten teren wziąć za wszelką cenę. Po dostarczeniu pomocy humanitarnej i samochodu dla 90-którejś brygady SZU, wyjeżdżaliśmy z miasteczka pod ostrzałem z GRAD-ów. Moskale jednak nie dali rady. Niedługo później, bo jesienią już odchodzili. Uciekali. Zostawili betonowe blokady dróg, pomalowane w plugawe barwy, a także groby i katownie w Izium, w Balakliji i w Kupiańsku.
Jeszcze kilka tygodni wcześniej przyjeżdżali tam do restauracji, na handel, w odwiedziny. Bombardowany dziś przygraniczny Biełgorod to było miasto pół na pół. Wiele osób miało w Rosji bliskich. Krach. Nic już z tego nie zostało.
Wojna zmienia wszystko. Zatrzymuje czas. Zlewa wybuchy, strach, panikę, bojaźń za bliskich, za dzieci, za matki i ojców w jeden długi dzień. Jesz i śpisz, bo musisz. Nie ma świąt, weekendów, godzin. Są tylko przerwy między alarmami. Między misjami. Między nieustannym przemieszczaniem się.
Dziwna wojna w Polsce
Wojny dziwnie się spodziewać w Polsce. We Wrocławiu, w Krakowie, w Przemyślu, Poznaniu, Stargardzie Szczecińskim czy w Łodzi. Tak samo, jak dziwnie było jej doświadczyć w pierwszych minutach w Kijowie, Winnicy, Awdijiwce, Charkowie czy w Chersoniu.
Rządowe Centrum Bezpieczeństwa uruchomiło specjalną stronę, na której można zobaczyć jak przygotować np. plecak pierwszej potrzeby. Trochę jakoś tak dziwnie się po tym zrobiło. Jakoś tak zaświrowało nieprzyjemnie w żołądku, ale… z drugiej strony… obywatele Ukrainy nie mieli czasu na zdobywanie takiej wiedzy. Dlatego do granicy nie rzadko docierali w pidżamach i pozbawieni jakichkolwiek przedmiotów, pieniędzy lub dokumentów.
W Polsce wojna nie puka na razie do bram. Odplujmy, wyplujmy, przeplujmy, splujmy gdzie się da i komu tylko co potrzeba zróbmy, żeby jak najdłużej nie pukała. Niemniej toczy się ona z okrutną intensywnością tuż za miedzą. Dzielą nas od niej metry, a czasem sekundy, gdy rosyjska rakieta przelatuje nad terytorium NATO. Wojna już wpełza do naszych domów. Od dawna gościmy miliony ukraińskich uchodźców. Wiadomo, że gość jak jest w gościach za długo to… ale jednocześnie zbyt dobrze już znamy ich troski. Spojrzeliśmy Ukraińcom w oczy. Nie to, co tym zza wielkiego płotu, na granicy z Białorusią.
Polacy powinni bać się wojny, ale nie będą
Kiedyś i ja chciałem wyjechać do Argentyny, śladem Witolda Gombrowicza. Machać już i tak martwym bohaterom na pożegnanie odływającemu okrętowi. Wtedy, gdy tak planowałem swój udział w ewentualnym konflikcie, wojna jeszcze toczyła się kilkaset kilometrów od granic Polski i z dużo mniejszym szaleństwem. Pamiętam szok, gdy zobaczyłem pod Lwowem takich samych żołnierzy i punkty kontrolne, jakie widywałem do tej pory tylko na głębokim Donbasie, gdzie jeździłem dla Onet.pl od 2016 roku.
I kiedy o tym myślę, to zastanawiam się czasem, czy w ogóle zauważymy, kiedy wojna dotrze do nas? Czy teraz widzimy jad, propagandę i wpływy? Takie zupełnie nie science-fiction?
#propaganda #fakenews #JędrzejMorawiecki #trollbusters
Wierzę, że Polacy to mimo wszystko taki naród, który wojny bał się nie będzie. Choć oficjalne statystyki to jedno. Bo te mówią, że nie więcej niż 15 procent Polaków poszłoby w kamasze w wypadku zagrożenia. Reszta, zgodnie z badaniami opinii społecznej, by po prostu uciekała. Z drugiej strony ja w te liczby całym sercem nie wierzę. Nawet sam po sobie. Co bym zrobił, gdyby bomby poleciały na Częstochowę, Gniezno, Kraków, Syrenkę Warszawską, czy na pierniki toruńskie albo na wodozdroje w Kotlinie Kłodzkiej lub w Krynicy? Inaczej by wtedy w duszy grało.
Na szczęście mamy jeszcze sporo czasu, by przygotować się i przywyknąć do tych plecaków pierwszej potrzeby, wyjazdów, powrotów, dylematów, niechęci do uchodźców z Polski, niezrozumienia, konieczności, braku wolności, do przeżywania okropnie długich, wiecznych wręcz dni, bez planów, bez zakładania firm, budowy domów, remontów chodników, nowych tramwajów, promocji w galeriach handlowych, premier filmów i sztuk teatralnych, czy wreszcie do bliskości wroga, złodzieja, bandyty, mordercy, żołnierza i śmierci.
Każdy jest Rodziną Korzeniewskich
Nie chciało się wierzyć w wojnę tym, którzy w Ukrainie 23 lutego świętowali urodziny, czy wesela, albo płakali z powodu odejścia kogoś bliskiego, kochali się. Nie chce się wierzyć i nam. I nie ma w tym nic złego. Powiedział bym, że jest w tym całe piękno. W zwycięstwie, w pokoju, w braku wojny, w wolności chodzi o to, żeby nikt nie musiał tych stanów znać. Żeby nikt ich nie pamiętał. Tak by wojna nie mogła się powtórzyć. I raz na zawsze zakopać trupy, aby nigdy więcej ich nie wąchać.
To przykre, że po latach od II wojny światowej, od czasów gwałtów, przemocy i zła, już zdawałoby się wtedy, gdy uwierzyliśmy, że oto będziemy pierwszą generacją, która zazna świata bez walk i krwi przelanej w konfliktach zbrojnych. Że oto właśnie my będziemy tymi bez pokoleniowej opowieści, bez tej draki na cały świat. Jakże krótko kołysał nas ten sen, aż do nocy z 23 na 24 lutego 2022.
Nie ma wstydu w strachu. Nie ma wstydu bać się, gdy wojna już przyjdzie. Każdy może być zmęczony. Mieć dość.
Polacy na wojnie
Polacy mają wobec wojny pewną nonszalancję. Z jednej strony marzymy o wielkich ucieczkach, kozackich stepach, ale i o powrotach z Armią Andersa. Mamy wśród naszego narodu takich ludzi jak Jan Karski. To nas ukraińscy żołnierze w Barwinkowem witali śmiejąc się, że skoro ktoś tu w ogóle dojechał, to muszą to być zapewne Polacy.
Nie chcemy myśleć o wojnie, bo to przykre myśli, jakich nam dostatnio. Od niedawna żyjemy w bezpiecznej Europie. To dawne, uczepione jak rzep polskiego DNA cierpienie, przecież odeszło na zakurzone półki. Nie ma już Parszywej Dwunastki ani Czterech Pancernych i psa. Zamykamy oczy, bo wiemy z czym się wojnę je. Bardzo dobrze w naszej społecznej pamięci zapisane jest kim są Rosjanie, najeźdźcy. Mówili nam o nich Dziadek i Babcia, a także niemal każdy narodowy wieszcz z Melchiorem Wańkowiczem na czele.
To jego rok teraz obchodzimy. Jego dokumentalną twórczość wspominamy. Choć zmarł już dawno i w szkołach rzadko się o nim mówi, a w domach jeszcze chyba rzadziej, to i tak pozostanie on na zawsze naszym społecznym bankiem pamięci. Wspomnieniem i uczuciem do Rodziny Korzeniewskich. Naszym dyskiem twardym, na którym Wańkowicz zapisał każdy bajt ich cierpienia. Po to byśmy nie dali się zwieść.
#melchiorwańkowicz #rokwańkowicza #rodzinakorzeniewskich #dziejerodzinykorzeniewskich #aleksandraziółkowskaboehm #rosja #syberia #sybir #śmierćgłodowa #obozywrosji
#uafuturecharity #samaritane’spurse #sourceofunity #futurama #tratwa #czasoprzestrzeń #jacekcielecki #festungbreslau
Czytaj więcej podobnych tekstów na stronie UA Future Charity:
– Prof: Morawiecki: Masowe zatrzymania artystów w Rosji
– Blokada na granicy z Polską: Eksport Ukrainy spadł o 40%